Przejdź do treści

Tall ships races 1976 _2

Mały suplement do wspomnień z Tall ships 1976

„Z dna wielkiej szafy” wygrzebałem dwa medale pamiątkowe.

pozdr

RR

Ahoj żeglarze, marynarze i szczury lądowe – zawsze trzeba mieć marzenia! – cz.2

=================================================================================

Bałtyk przywitał nas prawie zimową, sztormową pogodą. Zaczynała się nasza wielka przygoda i spełniało się marzenie – cz.2 .

Idea ocalenia ostatnich wielkich żaglowców od zniszczenia poprzez organizowanie ich zlotów w różnych częściach świata połączonych z regatami i młodymi załogami zyskała popularność. W 1976 Amerykanie dostali prawo do zlotu i jednocześnie obchodzili dwusetną rocznicę uzyskania niepodległości. Większość morskich krajów wysłała bardzo silne reprezentacje. Także polska drużyna zaplanowana była liczna i doświadczona. Mieliśmy do spełnienia ważną funkcję: pokazać się Polonii (szczególnie amerykańskiej) i oczywiście społeczeństwom odwiedzanych krajów z jak najlepszej strony.

Czasu było mało! Krótki etap do Kanału Kilońskiego pokonaliśmy częściowo w nocy w sztormowej pogodzie. Nadszedł pierwszy dzień. Trzeba było oddać daninę Neptunowi. Wszyscy szybko wdrażali się w swoje obowiązki na pokładzie i wracali do zdrowia. Najtrudniej miała ta część załogi która miała dyżur w kambuzie. Stopniowo jednak wszyscy przyzwyczajali się do morskich warunków, kiwania itp.

Kanał Kiloński wydał się nam oazą spokoju. Większość z nas była pierwszy raz za granicą. Po sztormowej pogodzie trzeba było zrobić klar i na Morze Północne weszliśmy pełni zapału. Stary szkuner pokazał co potrafi. Ponad 12 węzłów to był piękny wynik.

Wyglądało że zdążymy bez problemu na start pierwszego etapu – Plymouth. I zdążyliśmy! To był dla wielu z nas pierwszy port zagraniczny w życiu. Atmosfera w porcie była wspaniała. Gospodarze przygotowali dla uczestników mnóstwo atrakcji. Wzięliśmy również udział w obchodach „Dni polskich” zorganizowanych przez lokalną polonię. Niestety trzeba było w końcu wypłynąć w morze.

Główni konkurenci byli już na miejscu. Całą flotylla była podzielona na 3 klasy:

A – to były największe żaglowce świata z młodymi załogami (najczęściej byli to adepci szkół morskich) . Regulamin wymagał aby przynajmniej połowa załogi była w wieku 15-25 lat. Na starcie stanęło 5 jednostek, w tym Dar Pomorza nasz flagowy okręt.

B1 – znacznie mniejsze jednostki o warunkach określonych w regulaminie regat np. nie używanie spinakerów i innych żagli tego typu.

W tym” Zew morza” dowodzony przez Zdzisława Michalskiego, razem 14 jachtów).

B2 – JW. Dozwolone użycie spinakerów. Razem 13 jachtów.

Ponieważ jachty bardzo się od siebie różniły zastosowano specjalne reguły/przeliczniki aby wyrównać szanse. 2 maja niedziela – start do pierwszego etapu oglądało z brzegu i z pokładów olbrzymiej flotylli różnego drobiazgu ok 200 000 widzów. Wiało solidnie – prawdziwa żeglarska pogoda. Wszyscy starali się wypaść jak najlepiej. W końcu to REGATY! Nasz poczciwy staruszek i jego załoga też się wciągnęła w tę walkę. Złamany gafel, duże przecieki, brak snu, zimno i mokro i na dodatek bardzo ruchliwy obszar – to nic. Z dnia na dzień szło nam coraz lepiej. Załoga docierała się – a nam wydawało się że już jesteśmy starymi wilkami morskimi. Szybko minął czas i meta Santa Cruz na Teneryfie. Po przeliczeniu okazało się że nasz Zew Morza zajął 4 miejsce w swojej klasie! Pomimo, że większość załóg to byli właściwie amatorzy walka w regatach była ostra ale zawsze „fairplay”. Np. Istniał „gentlemen’s agreement” dotyczący nieużywania silników (nikt nie zabezpieczał przed uruchomieniem). Ponieważ okręty pod banderą ZSRR (Towarisz i Kruzensztern) jednej nocy przesunęły się znacznie do przodu zachodziło podejrzenie o nieczystą grę. Skutkowało to utratą pozycji Daru Pomorza który finalnie zajął 4 miejsce. Do końca regat sytuacja nie została jednoznacznie wyjaśniona.

Pobyt na Teneryfie był także bogaty w rożne atrakcje przygotowane przez gospodarzy. Najciekawszą wycieczką było wejście na najwyższy szczyt wysp Pico del Teide 3718 npm W czasie tego postoju odbyła się także tradycyjna wymiana części załóg. Kto i gdzie zamustrował na dwa dni okazało się po losowaniu. Była to okazja do ciekawych spotkań, zapoznania się z warunkami i zwyczajami na innych jednostkach. Większość załóg była zadowolona inni mniej (np. zaokrętowani na Kruzenszterna). Po dwóch dobach wszyscy wrócili do siebie i trzeba przygotować się do etapu trzeciego. Start 23 maja. Oczywiście tu też szykowało się wielkie żeglarskie święto. Do portu w Santa Cruz przybyło sporo nowych okrętów. W najbardziej prestiżowej klasie A – dotarły następne dwie jednostki. Podobnie w pozostałych klasach. Łącznie 42 jachty! Mimo sporego tłoku start odbył się bez większych niespodzianek. Przed nami był najdłuższy etap 2530 mil z metą na Bermudach. Najważniejsza decyzja (którędy płynąć) miała mieć decydujące znaczenie. Aby załapać się na passat (który w tym roku był wyjątkowo nisko) trzeba było zejść mocno na południe. Większość wybrała najkrótszą drogę bardziej na północ, która okazała się złym pomysłem. Wiatru było mało, większość jachtów stała prawie w miejscu, atmosfera na pokładach kiepska. Dla nas, pierwszy raz na morzu, był to trudny czas. Nudy jednak nie było. Nasz wiekowy jacht wymagał sporo pracy. Także naprawa uszkodzonych żagli zajmowała dużo czasu. Ciepło, ciasna i ograniczona przestrzeń, codziennie te same twarze kolegów – wszyscy tęsknili już za portem.

Sporym pocieszeniem były codzienne informacje o pozycjach poszczególnych jednostek – Zew Morza ciągle był w ścisłej czołówce w swojej klasie.

Kończył się prowiant i woda pitna a terminy naciskały. Organizatorzy nie zdecydowali się jednak na przerwanie regat. Ostatecznie meta została zamknięta 13 czerwca. Do portu zdążyło tylko 7 jednostek spośród 42. Zanotowano pozycje, uruchomiono silniki i wszyscy popędzili do Bermudów. Po przeliczeniu pozycji okazało się że Zew Morza był trzeci w swojej klasie czyli najlepiej z polskiej floty. Lampka wina uświetniła ten sukces.

Pobyt na Bermudach, chociaż krótki, był dla nas wyjątkowo ciekawy. Mnóstwo nowoczesnych jachtów. Wielki i bogaty port jachtowy udostępniony wszystkim żeglarzom niezależnie od pochodzenia zrobił na nas niezapomniane wrażenie.

W międzyczasie flotylla Tall ships znacznie się rozrosła. Największych żaglowców (klasa A) było już 18 a w sumie wszystkich startujących 84. Dodatkowo jachty uczestniczące w regatach Newport-Bermuda-Newport zwiększyły i tak już spory tłok. To musiało doprowadzić do kłopotów. Doszło do kilku poważnych kolizji – kilku żeglarzy wylądowało w szpitalu. Mniejszych incydentów też było sporo, kilka jednostek musiało się wycofać i wrócić do portu. Reszta olbrzymiej flotyll popędziła do Newport/USA. Ostatni etap był najkrótszy (tylko 635Mm) ale jeszcze sporo się zadziało. Pogoda była bardzo zmienna: od zupełnej flauty do silnej 8 B. Do tego kapryśny Golfsztorm, mgła, i mnóstwo pływającego sprzętu oraz przy podejściu helikoptery. Kolejność zmieniała się nawet kilka razy dziennie. Ponieważ priorytetem był 04 Lipca, 24 Czerwca przerwano regaty dla klasy A. Przeliczono i sprawdzono pozycje wszystkich uczestników. Dar Pomorza pierwszy! Po kilku godzinach Kapitan z własnej inicjatywy skorygował pozycję i okazało się że spadł na drugie miejsce co spotkało się z dużym odzewem wśród żeglarzy. Wygrał niemiecki Gorch Fock. Wobec olbrzymiej konkurencji Nasz Zew Morza musiał zadowolić się 14 miejscem. Po krótkim postoju w Newport ruszyliśmy 2 Lipca do Nowego Jorku, aby wziąć udział 04 Lipca w olbrzymiej paradzie na Hudson Riwer, w której popłynęło łącznie kilka tysięcy jednostek z całego świata oraz kilkanaście okrętów wojennych Na jednym z lotniskowców było nawet obecny ówczesny Prezydent USA. Kilkaset tysięcy kibiców obserwowało to wspaniałe widowisko z wieżowców Manhattanu. Wiele zaś milionów ludzi, dzięki TV, również uczestniczyło pośrednio w tym święcie.

Pobyt w USA był bardzo bogaty w atrakcje. Wizyty, rewizyty, przyjęcia, zwiedzanie. Największe wrażenie robiła olbrzymia kolejka na Manhattanie, rodaków chętnych do zwiedzenia polskich okrętów – przede wszystkim Daru Pomorza, Zewu Morza, Zawiszy Czarnego, czy też mniejszych jachtów. Na każdym kroku spotykaliśmy się z dużą życzliwością, szczególnie ze strony spotykanych rodaków. Niestety trzeba było powoli przygotować się do powrotu. Ostatnia szansa na wydanie kilku pozostałych (ze 130…) dolarów. 6 Lipca, czarterowym samolotem, przyleciała załoga zmienników. My zaś, wróciliśmy do domu, bardzo wesołym samolotem. Poza Zygmuntem Gołkiem, który zdecydował się pozostać u rodziny w USA. Nie spotkało się to z dobrym odzewem władz szkoły.

Dla nas to był koniec tej przygody. Spełniło się nasze marzenie !

Warto i nawet trzeba mieć marzenia.

Z morskim pozdrowieniem

RR


Niestety mam tylko kilka zdjęć z tego rejsu…może ktoś ma więcej.

Załoga

Foto 1 – Od lewej:

Zygmunt Gołek

Ryszard Roman

Bogdan Bis

Jerzy Kosior

Marek Frycz


Foto 2 – Od prawej:

Mirosław Kubaszewski

Jan Bobrek

Andrzej Węgrzak

Krzysztof Blady